Reporter
n a s z e    s e r w i s y
@ WebReporter
@ Reporter
@ BizReporter
@ FotoReporter
@ Gry
@ Junior
@ Forum dyskusyjne
@ Ogłoszenia
r e k l a m a
j e d n y m   k l i k i e m
- szukaj w Internecie
- odwiedź e-kafejki
- załóż darmowy e-mail
- załóż darmowe WWW
- wymień bannery
- pobierz programy
- zobacz WebNewsy
- wyślij e-kartki


<<< poprzedni artykuł spis treści spis treści >>>
-= FELIETONY =-
Reporter nr 11 - 2000.11.25 Tadeusz Pawłowski

Zwis męski - czyli jak spolszczać i po co

Pewne szowinizmy wydają się nie tylko szkodliwe, ale zwyczajnie głupie i niektórym ludziom z nimi wyjątkowo nie do twarzy. Przykro jest patrzeć na to, jak osoby skądinąd szanowane i zasłużone przykładają rękę do propagowania bzdur jawnie szkodliwych, choć cieszących się popularnością. A tak jest w przypadku poszukiwania najrozmaitszych spolszczeń słów i wyrazów, które rzekomo w naszym języku ojczystym nie powinny się znajdować, bo go zaśmiecają.

I tak też się dzieje, gdy uczony tego formatu, co profesor Walery Pisarek zachwyca się śpiewolągami, razutekami, bezelekami, śpilmami i imitandetami traktując je jako ciekawe spolszczenia (sic!) (zainteresowani mogą przeczytać komentarze p. profesora w numerze 33 "Polityki" z bieżącego roku). Może nie należy ślepo ulegać kampaniom prowadzonym nawet przez tak renomowane pismo jak "Polityka", choćby miało to być chwytliwe. Korygowanie własnego osądu (wyłączanie go!) w oparciu o modę nie jest postępowaniem zasługującym na pochwałę. Chciałoby się, żeby w tym szaleństwie znalazł się ktoś, kto trzeźwo powie stop, a nie zacznie mącić wodę własnym patykiem jak wielu innych.

Problem pojawia się już na poziomie próby odczytania i wymówienia spolszczeń proponowanych w formie wymienników - nie brzmią one swojsko, uderza ich germańskie źródłosłowie. Traktowanie zbitki słownej złożonej z imitacji i tandety (słowa o wyraźnie łacińskim źródłosłowie; imitandeta na określenie playbacku) jako ciekawego spolszczenia to duża przesada, z którą językoznawcy Waleremu Pisarkowi z pewnością nie do twarzy. W świętej krucjacie przeciwko temu, co niepolskie dochodzi do jawnych wynaturzeń i nadużyć. Miałbym wielką chętkę usłyszeć p. profesora usiłującego nawiązać rozmowę z młodzieżą używając "spolszczeń", które według niego właśnie z tego środowiska często się wywodzą. Brzmiałby jak rodowity Kaszub (pomijam humorystyczny wydźwięk sytuacji).

Poza trudnością z wymówieniem pojawia się problem ze zrozumieniem tak sformułowanych słów. Czy ktoś skojarzyłby płytoreja, melareja czy muzaka z powszechnie zrozumiałym dysk dżokejem? Melarej odnosi się raczej do melasy a nie do melodii, a to, że dysk dżokej kojarzy się komuś z jeźdźcem dosiadającym muzyki (muzak) to jego prywatny problem. Jedna z reguł tworzenia neologizmów głosi, że powinny one być zgodne z zasadami gramatycznymi danego języka (trzymają się tego nawet twórcy neologizmów artystycznych). W przeciwnym razie odbiegają tak daleko od norm poprawnościowych, że przeciętnemu użytkownikowi języka wydają się dziwacznymi naleciałościami. Wydaje się, że ludziom zmierzającym do tworzenia owych "spolszczeń" chodzi o zastąpienie (desygnację) słów stanowiących naleciałości obcojęzyczne takimi słowami, które będą funkcjonalne jako narzędzia komunikacji. Tymczasem słowa wymagające wcześniejszego rozszyfrowania skupiają uwagę na sobie samych i przestają funkcjonować jako określenia na desygnaty - znaczą jedynie poprzez brzmienie i jako nośnik wielu znaczeń. Czyli stają się słowami nacechowanymi poetycko, co znacznie utrudnia precyzję porozumiewania się potocznego. Inaczej mówiąc, neologizm, który wymaga dodatkowego wsparcia do tego, żeby go zrozumieć nie nadaje się do przejrzystego formułowania komunikatu.

Tworzenie takich spolszczeń za wszelką cenę jest niebezpieczne z punktu widzenia językowego. Silnie wiąże się ono z tendencją do tego, aby używać tylko polskiego słownictwa i dbać z puryzmem o jego czystość. Przykładem takiego czystego języka (ale tylko do pewnego stopnia) jest klasyczna łacina, którą nikt nie posługuje się już na co dzień. Nie dałoby się za jej pośrednictwem opisać na przykład dzisiejszego mieszkania, w którym są żarówki, żyrandole, prąd czy telefon. Język żywy nie może być odgraniczany od dopływu "świeżej krwi", jaką stanowią choćby neologizmy zapożyczeniowe. W przeciwnym razie dochodzi do drastycznego rozmijania się tego, co uważamy za język ogólnoliteracki z tym, co jest jego uliczną odmianą.

Nie istnieje problem, gdy rytmele, nawijki i gadyle pozostają w sferze zabawy językowej jako możliwość wyżycia się twórczego. Ale dzieje się też inaczej. Próba przeforsowania ustawy parlamentarnej, mocą której jedlibyśmy gorące psy a nie hot-dogi i używali starego korzenia a nie Old Spice'a w istocie jest pokrewna dążeniu niektórych profesorów do tego, aby za pomocą najdziwniejszych "spolszczeń" spolszczyć język polski. Tutaj pojawia się sedno sprawy. Można się bawić językiem, rwać go na kawały i strzępy i wyżywać się poprzez najróżniejsze wygibasy. Ale nie należy nakazywać innym mówić takim postrzępionym językiem. Zwłaszcza, jeśli się nie wie, co naprawdę jest językiem polskim.

[spis treści][do góry]