Reporter
n a s z e    s e r w i s y
@ WebReporter
@ Reporter
@ BizReporter
@ FotoReporter
@ Gry
@ Junior
@ Forum dyskusyjne
@ Ogłoszenia
r e k l a m a
j e d n y m   k l i k i e m
- szukaj w Internecie
- odwiedź e-kafejki
- załóż darmowy e-mail
- załóż darmowe WWW
- wymień bannery
- pobierz programy
- zobacz WebNewsy
- wyślij e-kartki


<<< poprzedni artykuł spis treści następny artykuł >>>
-= OPOWIADANIA =-
Reporter nr 11 - 2000.11.25 Grzegorz Złotowicz

Poszukiwacz wnętrza 13/15

* * *

8 Maja - Poniedziałek - notatnik poszukiwania
Nie mogłem. Nie potrafiłem zdobyć się na to... Lecz zacznę od początku. Jeszcze dziś rano postanowiłem zmienić nieco plan i przeprowadzić sprawę przewozu "obiektu" do laboratorium, w stanie uśpienia (środki nasenne), a nie w stanie pełnej świadomości, jak to zakładałem w poprzednich planach. Dzisiaj wieczorem spotkałem się z Susan i postanowiłem wykonać punkt uśpienia jej, przez wstrzyknięcie lub wlanie do herbaty przygotowanego wcześniej specyfiku nasennego (tego samego, którego użyłem w przypadku zakonnicy).

I właśnie tutaj zaczął się problem - nie byłem w stanie zdecydować się na podjęcie tego kroku. Nie wiem dlaczego, lecz zwlekałem z każdą sekundą, mówiłem sobie, że jeszcze za wcześnie, że zacznę za 5 minut, lecz dobrze wiedziałem, że już najwyższy czas... W końcu mój plan legł w gruzach. Nic się nie udało, lecz - co gorsza - obawiam się, że może się już nie udać. Mówiąc najprościej, boję się, że między mną a badanym obiektem... zaistniał jakiś rodzaj więzi emocjonalnej..., lecz - obym się mylił, gdyż nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co byłoby wtedy z moją życiową misją...

* * *

"Gdzie uderzy tym razem 'Szalony chirurg'? Czy już zaprzestał swych zbrodni, czy tylko przyczaił się przed dokonaniem następnych?

Drodzy słuchacze. W moim dzisiejszym felietonie, chciałbym poruszyć kwestię, którą od kilku dni nie zajmowałem się na naszej antenie. Sprawą tą jest oczywiście psychopatyczny morderca, który terroryzował (lecz, czy nie terroryzuje nadal?) nasze miasto jeszcze 2 tygodnie temu. No właśnie - ostatnio coraz częściej spotykam się z opiniami wyrażanymi często telefonicznie i listownie przez naszych słuchaczy, iż "Szalony Chirurg" zrezygnował już z swej krwawej praktyki.

Opinie te, mimo, iż opierają się na bardzo solidnych podstawach założeń i przesłanek, wydają mi się być niezupełnie realne. Dlaczego? Wyobraźmy więc sobie człowieka, który nagle odkrywa, iż przeznaczeniem jego życia jest... dokonywanie seryjnych morderstw. Człowiek ten zaczyna realizować swój cel i - na prawdę dopiero wtedy - rozumie, iż morderstwo jest właśnie tym, czego dotychczas bezskutecznie szukał. Kiedy po kilku tygodniach zdaje sobie sprawę, iż jest nieuchwytny przez policję, miałby rezygnować? Rezygnować dopiero wtedy, gdy dochodzi do wniosku, iż jest w praktyce bezkarny? Nie wydaje mi się, by było to możliwe.

Drodzy słuchacze. Nie chciałbym - bynajmniej - występować w roli proroka zagłady, lecz sądzę, iż ostatni brak aktywności mordercy może świadczyć jedynie o tym, że aktualnie przygotowuje on 'coś ekstra'... Co może to oznaczać? Bardzo wiele możliwości: bomba w tramwaju lub na stacji metra, zatrucie cyjankiem sieci wodociągowej miasta, rozpylenie na głównych ulicach zarazków epidemii groźnej choroby... Myślę, że dalej nie muszę już wymieniać wariantów działania szaleńca... Każdy, może sobie wyobrazić na pewno milion sposobów masowej zagłady, a ten morderca dowiódł, iż dysponuje całkiem pomysłową wyobraźnią..."

* * *

Siedział w samochodzie, zaparkowanym w najciemniejszym narożniku parkingu. Do umówionego spotkania pozostawało mu jeszcze pół godziny czasu, lecz mimo to nic nie wskazywało na to, by miał zamiar opuszczać w tym czasie parking. Nawet dla niewprawionego w ocenie ludzi przechodnia, który w jakimś celu wszedłby w ten ciemny kąt placu, musiałoby być jasne, iż kierowca postawionego tam samochodu toczy ze sobą jakiś rodzaj wewnętrznej walki - świadczył o tym już choćby bardzo często zmieniający się wyraz jego twarzy...

Siedział za kierownicą swojego wozu i intensywnie nad czymś myślał. Wiedział, że natrafił właśnie prawdopodobnie na problem, z którym zbyt łatwo sobie nie poradzi. Ostatnie 15 godzin analizy własnych uczuć i zachowań upewniło go jedynie w przekonaniu, iż najprawdopodobniej... zakochał się w dziewczynie, która miała posłużyć mu jako kolejny obiekt badań poszukiwania wnętrza. Zakochał się - to nie takie proste - nie mógł na pewno powiedzieć, iż podlegał temu uczuciu, gdyż było ono zupełnie inne od tych, które dotychczas przeżywał - jeszcze w czasach, gdy ludzie jako jednostki mieli dla niego jakieś osobiste znaczenie.

Godzina 18:35, wyświetlana aktualnie przez zegar zainstalowany na tablicy rozdzielczej była sygnałem, iż bez względu na wszystko ma jeszcze nie całe pół godziny na dokonanie ostatecznego wyboru. Wreszcie już wiedział, gdzie powinien poszukać rozwiązania dręczącego go problemu - wydobył ze schowka książkę, otworzył na ostatnio czytanej stronie i pogrążył się w lekturze dalszej części "Drogi do doskonałości"...

* * *

"Jak szukać wnętrza?
Wielu ludziom wydaje się, iż odnajdą wnętrze stosując jedynie jakiś skomplikowany system ćwiczeń, takich jak np. joga. Popełniają oni jednakże bardzo typowy błąd, gdyż poznanie własnego wnętrza wcale nie polega tylko na stymulacji jakichś ośrodków nerwowych, czerpaniu energii z otoczenia i realizacji systematycznych programów gimnastycznych. Oczywiście, niektóre ćwiczenia bardzo mogą pomóc i przyśpieszyć odnalezienie w sobie łączności z wnętrzem, lecz podstawą jest zawsze medytacja - wyłączenie umysłu i ustawiczna obserwacja wewnętrznych prądów emocji.

Wyłącz umysł, stań się obserwatorem samego siebie, wsłuchaj się w rytm własnych emocji, a twoje wnętrze stanie przed tobą otworem!"

* * *

- Cześć...
- Cześć, Susan...
- Coś się stało, Jim?
- Tak, chyba tak...
- No więc o co chodzi?
- O wszystko..., ale chyba trzeba by zacząć od tego, że nie nazywam się Jim Cardson, lecz Martin; Martin Edison...
- Słucham...?
- Nie przyjechałem tutaj, jak to ci mówiłem wcześniej, na urlop, lecz w zupełnie innym celu...
- Poczekaj... Pozwól, że najpierw przygotuję nam coś do picia, a opowiesz mi resztę za chwilę...
- Dobrze - powiedział i z ciężkim westchnieniem opadł na krzesło.

Ostatni kwadrans był dla niego bardzo trudny. Po przeczytaniu w "swojej książce", że przez ostatni miesiąc popełnił ogromną ilość błędów, z których nawet nie zdawał sobie sprawy i uświadomiwszy sobie, że zupełnie bez sensu zamordował wielu niewinnych ludzi, sam postanowił skończyć ze sobą.

Zrezygnował jednak z tego, przynajmniej na razie, gdyż musiał powiedzieć o wszystkim Susan - był jej to winien. Nie miał pojęcia, w jaki sposób zareaguje ona na rewelacje, których miał jej dostarczyć, lecz było mu to raczej obojętne... Na pewno wezwie policję, lecz zanim zdążą po niego przyjechać, on będzie już martwy. Chciał mieć to już za sobą, zakończyć ten fatalny ciąg zbrodni samobójstwem, lecz nie chciał dopuścić do szeregu przesłuchań, odpowiedzi na zarzuty, długiego być może procesu i wreszcie swej śmierci na krześle elektrycznym...

- No więc... - wyrwał go z zamyślenia jej, jak zwykle ciepły i spokojny głos.
- No więc - zaczął - od jakiegoś miesiąca w całym Bridgetown stała się głośna sprawa kradzieży z kostnic miejskich, kilku zwłok...

Opowiadał możliwie zwięźle, lecz mimo to zajęło mu to prawie godzinę. Gdy skończył, na twarzy Susan malowało się napięcie, pomieszane z niedowierzaniem, może strach i coś jeszcze, czego nie potrafił zinterpretować.
- Więc dlaczego zacząłeś spotykać się ze mną? - zapytała cicho.
- Bo... Bo to ty... miałaś być następna...

* * *

9 Maja - Wtorek - notatnik poszukiwania
Wpis końcowy. W ciągu ostatniego dnia zrozumiałem, że popełniłem ogromny błąd. Moje poszukiwanie wnętrza powinno dotyczyć wyłącznie mnie, a realizowane przez medytację umożliwiłoby osiągnięcie celu. Ja tymczasem stałem się sprawcą wielu bezsensownych zgonów... nic przez to nie osiągnąłem.

Opowiedziałem o całej sprawie Susan. Jej reakcja bardzo mnie zaskoczyła, gdyż - pomimo widocznego zaskoczenia czy nawet strachu -nie zachowała się tak, jak to przewidywałem. Próbowała nawet, co już zupełnie mnie zaskoczyło, w jakiś sposób tłumaczyć moje postępowanie w ciągu ostatniego miesiąca. Mówiła coś o działaniu pod wpływem złych danych, o czymś co określała jako "kompleks przymusowego zabijania", o wielu innych rzeczach, których już sobie nie przypominam...

Nie wiem dlaczego próbuje mnie usprawiedliwiać, skoro nawet ja sam nie potrafię wytłumaczyć się przed samym sobą. Na koniec poprosiła mnie jeszcze, bym przez następny dzień nie podejmował żadnych nieprzemyślanych działań, że może będzie lepiej, jeśli oboje przemyślimy całą sprawę jutro, że przecież nie wszystko jeszcze stracone i może uda się całość jakoś poukładać... Przecież - dla przykładu - żołnierze, też są sprawcami dziesiątek śmierci, a mimo to żyją jak zwykli ludzie...

Postanowiłem, za żadną cenę, nie wpaść w ręce policji. Mimo to, oni przecież będą mnie szukać, a jeśli Susan ma rację i moje życie może mieć wciąż sens, to przecież policja bardzo długo nie zaprzestanie poszukiwań - przeszukają każdy dom, każdy zaułek i piwnicę... Nie wiem, czy to może mieć jakieś znaczenie, ale napisałem list do komendy głównej w Bridgetown; wysłałem w nim moje notatki od momentu podjęcia decyzji o zostaniu poszukiwaczem wnętrza, aż do dziś; napisałem, że rezygnuję z tego, jakże niedorzecznego pomysłu. Sam nie wiem, dlaczego to zrobiłem; może w jakiś sposób chciałem usprawiedliwić się przed nimi? List wystukałem na maszynie, podobnie jak adres na kopercie; zatarłem starannie wszystkie odciski palców i tak go wysłałem, jeszcze dziś wieczorem. Oczywiście z listu usunąłem wszystko, co mogłoby na mnie wskazywać - nazwiska, miejsce zamieszkania... wszystko, co w jakiś sposób wskazywałoby na moją osobę. Decyzję o własnym unicestwieniu podejmę wyłącznie ja sam... jak zresztą wszystkie ważne decyzje w moim życiu.

Na tym chyba zakończę to sprawozdanie z ostatniego miesiąca mojego życia... ostatniego, również w tym drugim znaczeniu, gdyż wiem, że pomimo mojego uczucia do Susan, chyba nie potrafiłbym żyć z tym ciężarem... Zgodnie jednak z jej życzeniem, zaczekam do jutra... jeden dzień nie ma przecież znaczenia.

[spis treści][do góry]