Magazyn Ready
Nr 6-7 - czerwiec-lipiec
www.ready.gery.pl

 

Magazyn Ready
Poprzednia strona

Spis Treści

Następna strona

KĄCIK WĘDKARSKI

Witam Wszystkich!!!

W tym numerze trochę porad na temat niezbędnego sprzętu. Myślę, że te porady przydadzą się każdemu. Są miejsca, do których trudno dojechać. I choć samochód bardzo ułatwia życie, własne nogi są niezastąpione. Zresztą czyż może być coś wspanialszego, niż taka swobodna wędrówka z wędką i plecakiem?

Właśnie! Plecak mieści wszystko to, co niezbędne na takiej kilkudniowej wyprawie. Pojemny przepastny wór połknie namiot, śpiwór, stertę ciuchów, sweter, kurtkę, drugie spodnie i latarkę. Do tego cały nasz sprzęt wędkarski, kołowrotki, pudełka z błystkami, spławiki. I torbę z zanętą. I jakieś naczynia kuchenne, i kilka konserw, i dwa bochenki chleba. I będzie to wszystko ważyć nawet trzydzieści (oby...) kilogramów - ciężar dopuszczalny na rajdzie pieszym dla jednej osoby. Przyczepmy jeszcze karimatę, weźmy w garść nasze wędki i w drogę przez chaszcze i mokradła...
Współczuję! Taki ciężar przygniecie, zamęczy, zamorduje. Wciśnie w błoto. Tak objuczeni możemy przejśc ileś tam kilometrów, dotrzeć do upatrzonego miejsca, zwalić to wszystko na kupę i paść obok. Uff...
Do swobodnej włóczęgi brzegiem dzikich rzek niezbędne jest inne wyposażenie. Ktoś, kto chce dotrzeć nawet w niedostępne miejsca, musi być sprawny i mobilny jak... komandos. Wiedzą o tym spinngiści i zaglądają nie tylko do sklepów wędkarskich. To, co dobre dla żołnierza (oprócz broni i amunicji), przyda się także wędkarzowi-włóczędze i każdemu, kto lubi wędrować swobodnie, ciesząc się niezależnością. Lubię takie wędrówki, więc chętnie zaglądam do sklepów z militarnym wyposażeniem. Można w nich kupić wiele pożytecznych rzeczy. Sprzęt o wojskowym przeznaczeniu łączy w sobie niezawodność, wytrzymałość i jest przy tym tańszy od najnowszych hitów turystyki wyczynowej. Choćby plecak...

Starsi wędrowcy pamiętają solidne plecaki z Tarnowa, sprowadzane na zamówienie. Mocne, nie do zniszczenia w normalny sposób, z pokaźnym kominem i stelażem. Może trochę przyciężkie, ale pakowne i nieprzemakalne. Ileż można było w nich zmieścić! Same kieszenie boczne miały pojemność wiadra. Taki plecak był moim wiernym kompanem przez wiele sezonów. Taszczyłem w nim cały swój wędkarsko-traperski dobytek i dzięki niemu każde dowolnie wybrane miejsce mogło być mi domem. A potem udało mi się upolować inny, lżejszy i delikatniejszy, też wielki i z taśmą biodrową. Tylko trzy były w sklepie i nim wróciłem z pieniędzmi, został ten jeden. A teraz? Można dostać zawrotu głowy, taki wybór.
Rzecz w tym, by wybrać dobrze. Dobry plecak to sprzęt na lata. Spośród rozmaitych specjalistycznych rozmaitości najbardziej przypadł mi do gustu nieduży, kilkudziesięciolitrowy plecaczek armii amerykańskiej. Dość popularny. Niewielki metalowy stelaż, wygodne, regulowane (!) szelki i pas biodrowy pozwalają dopasować go tak, że staje się prawie integralną częścią ciała. Nie tylko podczas maszerowania. Nie wystaje nad głowę, nawet gdy się schylę, i kiedy przedzieram się przez chaszcze nie zaczepia o gałęzie pod którymi przechodzę. Jest to ważne, zwłaszcza w nocy. Nie lata na boki, nie ciągnie do tyłu, więc nie zakłóca równowagi, kiedy przełażę po zwalonym pniu drzewa. Zdejmuje się go łatwo, wręcz błyskawicznie, a umieszczonego w środku ciężaru prawie się nie czuje. Owszem, taki plecak miesci w sobie niewiele, muszę więc dobrze pomyśleć, co i jak w nim upakować.

Nie jest to nic trudnego. Zwykle nawet na kilkudniową wyprawę nie zabieram wiele. Jeżeli spinning - to jedna wędka i jeden kołowrotek. Są przecież dwie szpule. Przynęty zmieszczą się w dwóch pudełeczkach. Do tego szczypce do odhaczania ryb (czyli pean) i małe kombinerki, jakieś krętliki, agrafki i już jest cały sprzęt wędkarski. I oczywiście aparat fotograficzny.
Nóż mam zawsze przy sobie; zabieram dwa, duży, taki, którym można ścinać gałęzie, i mniejszy, wieloczynnościowy scyzoryk. Zabieram latarkę, koniecznie z zapasową żaróweczką i kompas, bez którego wszelka włóczęga jest dyskomfortem. Dwa pudełka zapałek w wodoszczelnych pojemnikach - to drugie awaryjne - i świeczka pozwolą mi rozpalić ognisko w każdych warunkach, nawet podczas ulewy. Do tego menażka lub choćby metalowy kubeczek, łyżka i mały palniczek do gotowania. I już mam spakowane całe wyposażenie traperskie. Nie biorę siekierki, saperki ani kluczyka do konserw - jest przecież nóż.

Konserw także nie biorę - za dużo ważą. Wolę suchą (bardzo suchą!) kiełbasę. Każdy kawałek owijam oddzielnie w przewiewny papier. Nie zepsuje się nawet podczas upału. Bochenek chleba (razowy lepiej się trzyma), paczka herbaty i kilka zup w proszku (po jednej dziennie) - to cały mój prowiant na kilka dni. Do tego woda w litrowym pojemniku, sól, jeżeli chcę jeść złowione ryby, i ćwierć litra oleju w szczelnej buteleczce (zdradliwe!). Smażyć można w menażce. Zabieram też folię aluminiową do pieczenia w ogniu.

Nie zapominam o apteczce. Noszę ze sobą przynajmniej bandaż plastry i środek odkażający (np. wodę utlenioną). Bandaże zabieram dwa: szeroki, elastyczny i zwykły, opatrunkowy. To czasem niestety też się może przydać.
Oczywiście ręcznik, mydło i inne przybory toaletowe. To wszystko zajmuje niewiele miejsca, część z tych drobiazgów zmieści się w kieszeniach plecaka, w kieszeniach kamizelki, albo ewentualnie w... ładownicy przyczepionej do pasa. Tak, to kolejny fajny i jeszcze nie doceniany przez wędkarzy wynalazek.

A ubranie? A spanie? Zabieram dres polarowy. To moja piżamka i zapasowy ciuch na wypadek, powiedzmy, przemoczenia, choć ubranka najlepiej wysychają w temperaturze 36,6 stopnia.
Zabieram drugą zmianę bielizny (więcej nie, mam przecież mydło) i kilka par skarpet. Nawet po dwie dziennie. Zmieniam zawsze, gdy są przepocone lub mokre. Czysta, sucha skarpeta, to najskuteczniejszy sposób przeciw pęcherzom.
Zabieram też kurtkę, bo może być chłodno, i pelerynę od deszczu. Długą, taką do kostek. I wystarczy! Śpiwora ani namiotu nie zabieram - śpię owinięty peleryną. I raczej nie marznę.

Cała sztuka polega na wybraniu dobrego miejsca na nocleg. Uwielbiam sosnowe zagajniki. A jak ktoś lubi wygodę, to nowoczesny śpiworek też nie zajmie mu wiele miejsca. A mały namiocik można przyczepić pod spodem plecaka i po sprawie. Konieczny jest duży worek foliowy, taki, w którym zmieści się plecak, a każda rzecz w środku też jest owinięta woreczkiem. Wodoszczelność gwarantowana, nawet kiedy leje, nawet gdyby plecak wleciał do wody.
Dodatkowe drobiazgi, pieniądze, dokumenty i klucze do mieszkania chowam do kieszeni. Tego nie wolno zgubić. Pieniądze - głupstwo, ale o co będzie, jak zgubię klucz od mieszkania? Jak wtedy wrócę do domu? Będę musiał pozostać włóczęgą.

Na koniec rzecz dla włóczęgi najważniejsza: buty. Niestety, wodoszczelne gumowce nie nadają się do wielokilomerowych marszów. A w lecie, gdy jest gorąco, but gumowy staje się narzędziem tortury. Cóż z tego, że wodoszczelny? W środku i tak jest mokro!
Dawno zrezygnowałem z gumowców. To dobre od listopada do marca. Na survivalowe wyprawy wolę obuwie tekstylne. Przemaka? Tak, ale szybko wysycha. Zwykłe tenisówki lepsze są od gumowców. Mają jednak zbyt delikatną i zbyt śliską podeszwę, no i nie trzymają nogi w kostce. A jak się wlezie w błoto, mogą w nim zostać.
Idealne buty na takie okazje wymyślili Amerykanie. Prawda, nie dla wędkarzy, lecz dla żołnierzy walczących w dżungli. Takie dżunglówki mają mocną podeszwę z dobrym, lecz nie chwytającym błota protektorem i wysokie, sznurowane cholewki. Nie są wodoszczelne, mają nawet dziurki, schną za to szybko. I są wygodne. Nadają się i do brodzenia, i do łażenia po błotach, i do wielokilometrowych marszów. W sam raz na włóczęgę z wędką i z plecakiem.

W razie jaichkolwiek pytań proszę o maila na adres: jendrek12@poczta.fm  

Pozdrawiam i czekam na opinie.

Jendrek

 

__________________ REKLAMA __________________

System wymiany banerów NetBAN


Poprzednia strona   | 82 |  Następna strona
Spis Treści


Copyright (C) 2001 by Ready. Wszelkie prawa zastrzeżone.