Warszawskie
kluby Legia i Polonia po wysokich wyjazdowych
zwycięstwach awansowały do ćwierćfinału Pucharu Polski. Po raz pierwszy w tej fazie
rozgrywek znalazł się II-ligowy Górnik Łęczna.
W sobotę mistrzowie Polski w lidze przegrali na wyjeździe z Odrą 0:2.
Wczoraj oba zespoły ponownie spotkały się w Wodzisławiu. Stawką meczu był
ćwierćfinał Pucharu Polski. Polonia od początku przeważała. Grała szybko i
skutecznie. Już w pierwszym kwadransie Grzegorz Tomala dwukrotnie wyciągał piłkę z
siatki. Szybka strata dwóch goli odebrała wodzisławianom ochotę do gry. Rzadko
udawało im się przedostać pod bramkę Polonii. W pierwszej połowie warszawski bramkarz
Mariusz Liberda nie musiał interweniować, bo gospodarze oddali tylko jeden niecelny
strzał. Za to pod bramką Odry co chwila dochodziło do groźnych sytuacji.
Wodzisławianie zupełnie nie radzili sobie z Emmanuelem Olisadebe. Reprezentant Polski
był dla nich za szybki. Być może była to zemsta za sobotni incydent, kiedy jeden z
kibiców Odry rzucił w jego kierunku banana. Tuż przed przerwą Olisadebe zdobył też
trzecią bramkę dla Polonii. W drugiej połowie nadal świetnie grał Olisadebe. Po jego
zagraniach Tomasz Kiełbowicz dwukrotnie był sam na sam z Tomalą. Wykorzystał tylko
jedną z tych sytuacji. Warszawianie mogli wygrać jeszcze wyżej, ale Arkadiusz Bąk
trafił w słupek. - Może wynik na to nie wskazuje, ale był to dla nas trudny mecz.
Chcieliśmy bardzo wygrać, bo lubimy o coś grać. W lidze nam za bardzo nie idzie, więc
pozostał tylko Puchar Polski. Zresztą Polonia nigdy go nie zdobyła i najwyższy czas to
zmienić - stwierdził Arkadiusz Bąk, pomocnik Polonii. - Przyjechał mistrz Polski i
pokazał, że nie zapomniał, jak się gra w piłkę - mówił Jerzy Wyrobek,
szkoleniowiec Odry.
- Sam nie wiem, co po takim meczu powiedzieć. Szkoda, że w ten sposób zakończyliśmy
rundę. Porażka 2:6 chluby nam nie przynosi - mówił po meczu z Legią pomocnik Śląska
Jarosław Lato. - Niestety, tak wysoka porażka bardzo boli - dodał szkoleniowiec
wrocławskiej drużyny Władysław Łach. Gospodarze objęli prowadzenie w 7. minucie,
kilkanaście minut później goście doprowadzili do wyrównania i od tego momentu na
boisku istniała już tylko Legia. Chwilami mecz przypominał sparing. - Przy lepszej
koncentracji mogliśmy wygrać znacznie wyżej, ale w nasza grę ofensywną wkradła się
nonszalancja - podsumował szkoleniowiec Legii Franciszek Smuda. Bez wątpienia
najlepszymi zawodnikami pojedynku byli Kucharski, Marcin Mięciel i Giuliano.
W meczu drużyn z II ligi Górnika Łęczna wyeliminował Ceramikę Opoczno.
Pięć minut przed przerwą Górnik uzyskał jednak prowadzenie. Paweł Bugała popisał
się fantastycznym strzałem pod poprzeczkę z 20 metrów. Zaskoczony Bogusław Wyparło
odprowadził tylko piłkę wzrokiem. Chwilę później mogło być już 1:1. Dariusz
Rysiewski wykonywał rzut wolny z narożnika pola karnego, precyzyjnie przymierzył, ale
piłka trafiła w słupek bramki Marcina Mańki. Minutę przed przerwą górnicy strzelili
drugą bramkę. Piotr Wójcik zagrał do znajdującego się 25 metrów od bramki Piotra
Jaroszyńskiego, ten zdecydował się na błyskawiczny strzał i piłka wylądowała pod
poprzeczką bramki Ceramiki. Po zmianie stron goście przystąpili do odrabiania strat,
ale kontaktową bramkę opocznianie zdobyli dopiero w 71. minucie. Jaroszyński sfaulował
w polu karnym Jarosława Mazurkiewicza i arbiter podyktował rzut karny, który
wykorzystał Arkadiusz Bilski. Trzy minuty później było już jednak 3:1. Drugą swoją
bramkę po solowej akcji zdobył Bugała. A wynik meczu ustalił tuż przed końcowym
gwizdkiem młodziutki napastnik gospodarzy Sebastian Szałachowski. - Myślę, że
widowisko było przedniej marki - powiedział po meczu Witold Mroziewski, trener Ceramiki.
- Praktycznie przez pierwsze 40 minut Górnik ani razu nam poważnie nie zagroził, a
potem padły dwie bramki, które ustawiły mecz.
II-ligowy GKS Bełchatów przegrał czwarty mecz z
rzędu i trzeci na własnym boisku. Wczoraj bełchatowianie przegrali ze Stomilem
Olsztyn i odpadli z Pucharu Polski. W obu zespołach widoczny był brak
wielu podstawowych zawodników. Ci, którzy wyszli na boisko, nie stworzyli wielkiego
widowiska. Obie drużyny zagrały słabo, zwłaszcza w środkowej strefie boiska, a jedyny
gol w meczu był wynikiem przypadkowego strzału. W 40. minucie Krzysztof Kowalczyk
uderzał z dystansu, a Piotr Matys w ostatniej chwili zmienił kierunek lotu piłki i ta
wpadła do siatki. - W pierwszej połowie stworzyliśmy cztery sytuacje, które mogły
zakończyć się bramką - mówił po meczu Jan Złomańczuk, trener GKS. Również w
drugiej połowie drugoligowcy mieli kilka okazji do zdobycia bramki. Najlepszą zmarnował
w 55. minucie Jacek Berensztajn, który strzelił po ziemi obok słupka.
Lider II ligi Odra Opole pokonała wczoraj Ruch
Chorzów i w ten sposób wyeliminowała z Pucharu Polski już drugiego
I-ligowca w tym sezonie. - To właściwie my zagraliśmy jak II-ligowiec, a gospodarze jak
zespół z ekstraklasy - przyznawał po spotkaniu szkolenioiwec Ruchu Jan Rudnow. Opolanie
jednak rzeczywiście od początku spotkania byli zdecydowanie lepsi. Wprawdzie obie ekipu
z respektem dla rywala rozpoczęły mecz, pilnując przede wszystkim tyłów. Gospodarze
jednak jako pierwsi przejęli inicjatywę. Już w 11. minucie Piotr Plewnia mógł zdobyć
bramkę dla Odry. Strzelił jednak z 11 metrów bardzo niecelnie. W 34. minucie po
dośrodkowaniu tego wlaśnie zawodnika najniższy na boisku Józef Żymańczyk strzałem
głową zdobył pierwszą bramkę dla gospodarzy i ustalił wynik pierwszej połowy. Po
przerwie gospodarze dominowali nadal. W 62. minucie po strzale opolskiego juniora
Przemysława Lachowskiego było już 2:0. Gdy po kolejnych 11 minutach gospodarze
prowadzili 3:0, wydawało się, że Ruch już się nie podniesie. Być może jednak mógł
to zrobić, gdyby na kwadrans przed końcem spotkania wykorzystał rzut karny. Jednak
opolski bramkarz Rafał Kopaniecki wyczuł intencje Mariusza Śrutwy. - Nie wiem czy
zdołalibyśmy wygrać jeszcze ten mecz, ale na pewno miałby on zupełnie inny przebieg.
A tak mój podłamany zespół do końca spotkania marnował dogodne okazje - przyznał
Rudnow. Sytuacje marnowali jednak także gospodarze i gdyby nie to mogliby wygrać nawet
5:0.
Orlen przełamał passę fatalnych występów na własnym boisku i po
trzech dotkliwych porażkach w lidze wreszcie wygrał w Płocku. Nafciarze w Pucharze
Polski pokonali Ruch Radzionków, strzelając trzy
bramki, co w tym sezonie w ekstraklasie nie udało im się ani razu. Lepszego początku
płocczanie nie mogli sobie wymarzyć. Już pierwszy ich atak zakończył się faulem
Adama Banasia na Radosławie Sobolewskim. Sędzia Jacek Granat bez wahania podyktował
jedenastkę, a Jarosław Popiela się nie pomylił. Radzionkowianie odpowiedzieli w 29.
min, gdy grający jeszcze niedawno w Orlenie Mieczysław Agafon wykorzystał celne podanie
Mariana Janoszki. Sam przebiegł jeszcze z piłką kilka metrów, Andrzej Szyszko nie
miał szans, gdy były nafciarz spokojnie umieszczał futbolówkę w lewym rogu jego
bramki. W drugiej połowie płocczanie mogli rozstrzygnąć pojedynek na swoją korzyść
między 83. a 84. min. Po serii rzutów rożnych w zamieszaniu podbramkowym Dariusza
Klyttę mogli pokonać Wahan Geworian i Jarosław Maćkiewicz, raz piłka odbiła się
też od poprzeczki. Mecz rozstrzygnął się w dogrywce. Nieatakowany przez nikogo Dariusz
Romuzga huknął z 35 metrów. Klytta jedynie wzrokiem odprowadził piłkę, która
wylądowała prawie w okienku jego bramki. Radzionkowian dobił duet Maćkiewicz - Jacek
Dąbrowski. Ten drugi ustalił wynik strzałem z narożnika pola karnego. [ Gazeta
Wyborcza ]
|