Gdy w w
przerwie meczu z Islandią na murawie Stadionu Wojska Polskiego w Warszawie piłkę kopali
trampkarze Legii, prezes PZPN Michał Listkiewicz w wywiadzie dla TVP
stwierdził: "Wierzę, że w drugiej połowie reprezentanci Polski dorównają
ambicją tym ośmioletnim chłpcom i zakończą zwycięstwem niezły w sumie rok dla
polskiej piłki". Ta ironiczna wypowiedź trafnie komentuje postawę drużyny Jerzego
Engela w ostatnim roku tego tysiąclecia.
Debiut Jerzego Engela na stanowisku selekcjonera reprezentacji narodowej nie wypadł
zbyt pomyślnie. Wystarczy wspomnieć, iż w pierwszych pięciu meczach jego podopieczni
ponieśli trzy porażki, dwa razy podzielili się punktami z rywalem, zdobywając przy tym
zaledwie jedną bramkę. Trener Engel ma rację, twierdząc, iż największym błędem,
jaki popełnił, było to, iż zgodził się na rozegranie w styczniu meczu z Hiszpanią.
I z pewnością ma rację. Chyba głównym argumentem, jaki potwierdza słowa
selekcjonera, jest to, iż Hiszpanie w styczniu są w środku ligowego sezonu. Ten mecz
udowodnił nam, jak dużo brakuje polskiej piłce do europejskiej czołówki. Niecały
miesiąc później Polakom przyszło stawić czoła nie byle komu, bo samym Mistrzom
Świata! Zgodnie z oczekiwaniami ten mecz również przegraliśmy, lecz gra była już
zupełnie inna, niż w poprzednim spotkaniu. Co prawda Polacy nie stworzyli wielu sytuacji
pod bramką gospodarzy, lecz linie defensywy i pomocy bardzo dobrze radziły sobie z
utytułowanymi graczami znad Sekwany. Kolejne dwa mecze z Węgrami (w marcu) oraz z
Finlandią (w kwietniu) przyniosły nam spore rozczarowanie. Nie ma co ukrywać, iż cała
piłkarska Polska oczekiwała już dość długo na zwycięstwo. Niestety, dwa bezbramkowe
remisy oraz nie najlepszy styl gry, w jakim zostały osiągnięte, przysporzyły Engelowi
kolejnych przeciwników, żadających jego odejścia. W coraz więszą frustrację
wpędzała kibiców i sztab szkoleniowy (i zapewne samych piłkarzy) strzelecka absencja
naszych zawodników. W końcu doczekaliśmy się. Przygotowująca się do finałów Euro
2000 reprezentacja Holandii co prawda dość łatwo pokonała nasz zespół, lecz
nastąpił w tym czerwcowym meczu przełom, jeżeli chodzi własnie o zdobywanie goli.
Szczęśliwym strzelcem był napastnik Amiki Wronki,
Paweł Kryszałowicz. Coż z tego jednak, gdy nadal Polacy przegrywali mecz za meczem, a
grono przeciwników reprezentacji kierowanej przez Engela rosło z dnia na dzień.
Chyba pierwszym dobrym znakiem na przyszłość był remis 1:1 wywalczony z silną
reprezentacją Rumunii. Zespół nie dość, że nie dał się pokonać tak renomowanej
firmie, to na dodatek strzelił kolejną bramkę. Wyjazd na Ukrainę, w ramach pierwszego
spotkania eliminacji MŚ, określano jako wyjazd do "jaskini lwa". Polacy
skazywani byli na sromotną porażkę. Jakim jednak zaskoczeniem było to, że już na
samym początku meczu, po strzale nowego obywatela Polski Emmanuela Olisadebe, objęliśmy
prowadzenie. Później czarnoskóry piłkarz dołożył jeszcze jedno trafienie, a
festiwal strzelecki naszego zespołu zakończył Radosław Kałużny. Gospodarzy stać
było jedynie na honorowego gola. Polacy przywieźli z trudnego terenu komplet punktów,
sprawiając największą niespodziankę pierwszych meczów eliminacji MŚ 2002.
Prześmiewcy twierdzili, że był to jedynie przypadek, następne spotkania miały
potwierdzić realną wartość zepołu Engela. Ci najbardziej wyważeni czekali na
potwierdzenie dobrej gdy zespołu. W kolejnym meczu eliminacji wygrana 3:1 z
nieprzewidywalną Białorusią i hat-trick Kałużnego raczej potwierdziły tezę, iż w
Polskiej piłce zaczęło dziać się coś pozytywnego. Spore rozczarowanie przeżyliśmy
po bezbramkowym remisie z Walią, lecz wiadomo było, iż wygrać z tym zespołem będzie
niezwykle trudno. Na zakończenie tego tysiąclecia drużyna Jerzego Engela rozegrała
jeszcze sparring z Islandią. Po bardzo przeciętnym spotkaniu wymęczyliśmy zwycięstwo
1:0, po bramce zdobytej z rzutu karnego przez Tomasza Frankowskiego.
Reasumując - z pewną dozą zadowolenia należy komentować wyniki osiągnięte przez
podopiecznych Jerzego Engela. Zważywszy na ich piłkarskie umiejętności, można
zaryzykować stwierdzenie, że są one ponad stan. Reprezentacja od lat gra archaicznie i
nic w tym kierunku się nie zmieniło. Nasi piłkarze nadal nie potrafią grać z polotem,
kiwnąć, zagrać z pierwszej piłki, podać zewnętrzną częścią stopy, czy też
skutecznie uderzyć z woleja. Trudno jest nam zaskoczyć rywala, nie mówiąc już o
kibicach. Z tyłu mnożą się bezproduktywne podania, z przodu gramy nieskutecznie. Za co
należy chwalić reprezentację, wszyscy wiemy. Dlatego w tym miejscu skupiłem się na
niedostatkach jej gry. Bo choć naprawdę doceniam to, co zostało stworzone, nigdy
przecież nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej.
Czy był to dla polskiej reprezentacji "niezły rok"? Na pewno tak. Choć trzeba
również spojrzeć prawdzie w oczy. Cały fundament obecnego optymizmu stoi na dwóch
wydarzeniach: zwycięstwach reprezentacji w eliminacjach z Ukrainą i Białorusią.
Wszystko inne, co wydarzyło się w reprezentacyjnej piłce w 2000 roku, było zaledwie
szarym tłem dla wymienionych spotkań. Jednocześnie trudno nie być zadowolonym, gdy po
sześciu grach towarzyskich, w których kadra zdobywa zaledwie trzy punkty i dwa gole,
przychodzą dwa pewne zwycięstwa i remis w eliminacjach do MŚ. Polska przewodzi w swojej
grupie i jest na najlepszej drodze do awansu na mundial w 2002 roku. Należy jednak mieć
na uwadze fakt, że nie jesteśmy jeszcze w Korei i Japonii, lecz po Ukrainie, Białorusi
i Walii. I dlatego też od naszych kadrowiczów oczekuję dalszego zaangażowania w grę
oraz życzę im kolejnych sukcesów w tym inauguracyjnym XXI wiek roku.
Autor tekstu:
Łukasz Macheta
|