Love Parade to największa impreza techno na świecie. Porównać ją można tylko z karnawałem w Rio. Co roku na początku lipca fani techno przyjeżdżają do Berlina z całego świata, wtapiają się w kolorowy tłum, tańczą w jednostajnym rytmie, dmuchają w gwizdki i strzelają z plastikowych karabinów na wodę. Wszyscy wypijają hektolitry napojów energetycznych.

Miały być tylko urodziny

W lipcu 1989 roku w Berlinie grupa 150 osób ruszyła "Kudmanem", główną ulicą Berlina Zachodniego. Tańczyli w rytmach muzyki techno. Nagłośnienie trzymali na plecach. Chcieli propagować miłość i zamanifestować przeciwko narastającej fali zła i przemocy na świecie. Przy okazji były to urodziny Dr. Motte. Imprezę postanowił organizować co roku podczas wakacji. Liczba uczestników ciągle rosła. Zdecydowano się więc przenieść ją w okolice placu Grossen Stern, na którym stoi Anioł Zwycięstwa upamiętniający kampanię pruską przeciwko Francji w 1870 roku. Figura ta stała się jednym z symboli Love Parade, która obecnie rozciąga się na pięciokilometrowym odcinku między Bramą Brandenburską, a Ernst Reuter Platz. "Chcemy propagować miłość i pokój, a techno jest wszystkim czego ludzie potrzebują i nigdy nie przeminie" - mówi Dr. Motte.

Jednak od kliku lat technomaniacy narzekają, że parada straciła swój klimat, że stała się komercyjna. To prawda, bo od trzech lat jest spółką akcyjną. Jej organizatorzy korzystają z ulg nie przysługujących normalnie innym imprezom, zarabiają miliony marek. Stać ich, by pokryć straty dewastowanego parku Tiergarten i paraliżu komunikacyjnego w mieście. Bo na czas parady całe centrum Berlina zostaje wyłączone z ruchu. Autostrady są zakorkowane, a pociągi i autobusy mają nawet klikugodzinne opóźnienie.

Na ostatnią Paradę, która odbyła się 8 lipca tego roku, pomimo deszczowej pogody przybyło 1,3 miliona osób. Wśród raversów, czyli fanów muzyki techno byli też Polacy. Tym razem połączyło ich hasło "One World, One Love Parade". Od rana wszystkie berlińskie media nadawały komunikaty, podgrzewające i tak już gorącą, mimo zachmurzonego nieba, atmosferę. Na autostradach pod Berlinem samochody stały w klikukilometrowych korkach.

Na każdej stacji benzynowej młodzi ludzie wychodzili z samochodów i tańczyli przy muzyce nadawanej przez Fritz Love Radio, rozgłośnię uruchamianą specjalnie na czas parady. Dworzec w centrum Berlina opanowany był przez raversów wysiadających z każdego niemal pociągu. Wszyscy w kolorowych ubraniach i fantazyjnych makijażach. Zaopatrzeni w gwizdki, okulary, czapeczki i broń na wodę udawali się na paradę.

Gigantyczny marsz rozpoczął się o godz. 14.00. Równolegle z ludźmi sunęły 54 ciężarówki, wyglądające jak ruchome techno-sceny. Prąd czerpano ze spalinowych agregatów prądotwórczych. Na każdej ciężarówce była aparatura nagłaśniająca o mocy dziesiątków kilowatów. Muzykę z płyt vinylowych miksowało ok. 250 dj'ów z całego świata. Obok samochodów ciągnął korowód ludzi w bajecznych strojach i oszałamiających makijażach. Nad głowami unosiły się kolorowe balony i ruchome marionetki. Wszyscy byli niezwykle wyluzowani, dziewczyny tańczyły w samej bieliźnie. W parku Tiergarten niektórzy bez skrepowania uprawiali seks. Wszędzie roznosił się zapach marihuany. Część ludzi była pod wpływem narkotyków. Tych, którzy za bardzo odlecieli na ziemię sprowadzały służby medyczne. Co chwilę komuś udzielano pomocy. Porządku pilnowali policjanci. Nie mieli tarcz, ani kasków ubrani byli w zwykłe zielone mundury. Chetnie służyli pomocą. Około godz. 19.00 cały się zatrzymał. W sercu parady pod aniołem zwycięstwa na ogromnej scenie wystąpili najlepsi dj-e oraz ojciec parady Dr. Motte.

Po godz. 23.00 muzyka umilkła, ale raversi przenieśli się do klubów. W niektórych klubach imprezy rozpoczęły się nawet tydzień wcześniej. Po paradzie można było zobaczyć niezwykły jak na stolicę Niemiec widok. Pod nogami opuszczających centrum miasta leżały tysiące zgniecionych puszek po piwie i tony śmieci. Rano nie było już po nich śladu. Dzień po o Love Parade przypominały tylko media i połamane krzaki w parku Tiergarten. Podczas parady 24 osoby zostały ranne w czasie pożaru w berlińskim metrze na stacji Deutsche Oper. Policja odnotowała jeden przypadek zasztyletowania.

autor: Michał Jóźwiak [Gazeta Wyborcza]
zdjęcia: Dominik Bułaj [Techno Serwis - HOGA.PL]